niedziela, 16 lutego 2014

Szkoła rodzenia

Autor: Tata

Szkoła rodzenia to chyba nieodłączny element przygotowania się do porodu u wielu młodych mam. Wiedziałem, że i moja żona zechce uczestniczyć w takich zajęciach, co oczywiście wydawało się dość logiczne. W końcu to nasze pierwsze dziecko, więc wszystkiego należy się nauczyć od podstaw. Wiedziałem także, że zechce abym uczestniczył w tych spotkaniach, co w sumie nie było złym pomysłem - przecież mam być podczas porodu, lepiej żebym nie zszedł do bazy na samym początku, gdy wszystko się zacznie. Wszystko OK, ale to przecież dwa tygodnie, po dwie godziny dziennie - kurcze, ile można uczyć się "oddychania" :) ?

No dobra zaczynamy pierwsze spotkanie o 18.00 w poniedziałek. Nie mogłem być na czas, bo tyram właśnie do tej godziny, ale cała ekipa już tam weszła. Trzymając się wytycznych, które dostałem w sms'ie stawiam się pod drzwiami i grzecznie czekam, aż mnie wpuszczą. Wchodzę, rozglądam się i co... hmm wszystkie parki, a było razem z nami dziewięć, siedzą rzędem pod ścianą na materacach i pufkach, światło przygaszone, muzyczka relaksacyjna w tle i nasza Pani położna czytająca uważnie swój tekst. Jest czas relaksu, jak się potem dowiedziałem i trwa jakieś 35 minut. Położna stara się wprowadzić odpowiedni nastrój poprzez dostosowanie swojego tonu głosu, ale tu pojawiają się niestety przerywniki (jakiś kaszel, jakieś rzężenie)....tzw. kłaczki - baaardzo relaksujące. Chyba się nikt nie zdziwi, że po pracy prawie od razu zasypiałem i powtarzało się to systematycznie. Na początku żona trochę się irytowała, ale pod koniec kursu cały relaks tak ją denerwował, że chętnie by do mnie dołączyła, albo wyszła (bo ile u licha można zwiedzać wyobrażone sobie miejsce i wąchać jego zapachy - miejsce obrzydnie, a zapachy zmienią się w smrodek). Większość z partnerów przyszłych mam też spała, ale ja przynajmniej nie chrapałem ;) 

Po relaksie czas na film z porodu, czyli panowie odkładają telefony i wykazują troszkę więcej zainteresowania. Zastanawiałem się jaki film obejrzymy skoro nasza położna miała już z 35 lat doświadczenia. I co? Jest strzał w 10! Tak na oko to filmidło sprzed 40 lat, produkcja niemiecka!!! Nein, Ja, Kinder itp. Patrzę, patrzę... i oczom nie wierzę, drogie panie, co to jest, jakieś bobry i inne zwierzęta. Baby jęczą - nie wiadomo czy film dokumentalny czy niemieckie porno z lat 80'tych. Prawie wszyscy wracają do swoich telefonów, przecież niemieckie filmy nigdy mnie nie interesowały. 

Jeżeli myślicie, że film z karmienia był nowszy, to od razu wam muszę powiedzieć, że był chyba jeszcze starszy niż ten z porodu. Dobrze, że przynajmniej amerykański, ale nie z Hollywood, ani nie reżyserii Quentina Tarantino. Aczkolwiek tym razem mam wrażenie, że panie kilka przydatnych informacji sobie przyswoiły. Ja przynajmniej nie wiedziałem, że młody musi ogarnąć całą brodawkę i nie miałem pojęcia ile czasu to może trwać. 

Prawie bym zapomniał o wizycie zaprzyjaźnionej przedstawicielki farmaceutycznej, która opowiadała nam o witaminie D i K. Fajnie że dostaliśmy jakieś prospekty, które zawierały informacje o dawkach potrzebnych takim małym ludziom. Gorzej, że jedynym słusznym sposobem podawania tych witaminek, oczywiście według przedstawicielki, była pompka, a nie kapsułki, kropelki czy inne normalne i tańsze sposoby podawania. Nie będzie niespodzianki, dostaliśmy po próbce witaminy D i co... jest pompka!!! W sumie marketing musi być. 

Przełom w kursie nastąpił w drugim tygodniu. Pani położna zaskoczyła wszystkich szykownym dresikiem. "Dziewczynki wstajemy i ćwiczymy. Musicie ćwiczyć, musicie oddychać poprawnie aby lżej wam było podczas porodu. Bo pamiętajcie najlepszy jest poród naturalny, a nie cesarskie cięcie. Gdy rodzisz naturalnie, odczuwasz większą więź ze swoim dzieckiem, tylko naturalnie, najlepiej bez znieczulenia!" - rozkręcała się położna. What the... Czemu by nie skorzystać ze znieczulenia, nadal nie kumam. 

Rytm kursu powtarzał się przez te całe dwa tygodnie, najpierw był relaks, potem jakaś pogadanka, w drugim tygodniu dołączyły ćwiczenia gimnastyczne i ćwiczenia z oddychania. Raz nawet mogłem wykąpać i przewinąć lalkę. Ale jednym z głównych punktów, jak dla mnie, była tzw. wizualizacja porodu, którą mieliśmy na koniec. "Wyobraź sobie nić, która łączy twoje dziecko z tobą, ciebie z twoją matką, twoją matkę z babką, babkę z prababką, prababkę z praprababką itd". Ten teksy był makabryczny, ale nastrój zachowany, światełko przygaszone, muzyczka w tle (oczywiście z kaset z boomboxa jakiego miałem w młodości - chyba pożyczymy parę taśm na poród) i położna, która musiała każde zdanie zapijać wodą, aby zwilżyć swoje gardło. 

Czytając to większość pomyśli: "das makabras", ale nie martwcie się da się przetrwać, jest całkiem śmiesznie (pozdrowienia dla towarzyszy spod ściany) i  każdego to czeka, tylko w innym wydaniu. No i dają gratisy! Jakby co szkoła nie była gratis ;)

Na koniec bardzo dziękujemy naszej Pani położnej za cenne rady i informacje, które na pewno przydadzą nam się podczas porodu i opieki nad bąblem.



1 komentarz: